Nie tylko patriotycznie

Weekend 13 i 14 kwietnia postanowiliśmy przeznaczyć na pożegnanie zimy. Najlepszym sposobem na to był wyjazd integracyjny, krótki rajd śladami naszego Pułku, z wrześniowej kampanii. Cześć miejsc pamięci od strony Hodyszewa już znamy, zatem postanowiliśmy dotrzeć do miejscowości Olszewo w gminie Brańska (jest tam wspólna mogiła ułanów poległych pod Olszewem , mieszkańców Olszewa i Pietkowa).

Zanim doszło do walk pod Olszewem 10 września 1939 r. Grupa Operacyjna (GO) Kawalerii gen. Zygmunta Podhorskiego z 18. Dywizji Piechoty (DP) znalazła się w półokrążeniu. Gen. Młot-Fijałkowski widział wyjście z niego przez Zambrów. Zorganizował więc uderzenie na to miasto. Jego główną siłę stanowiła 18. DP Suwalska BK, która uderzyła w kierunku Czyżew – Zambrów. Całość działań ubezpieczała od południa Podlaska BK. Działania na Zambrów nie uzyskały powodzenia i natarcie przerwano. W trudnej sytuacji gen. Podhorski nakazał ruch GO Kawalerii na wschód dwiema kolumnami – Suwalska BK miała stanowić kolumnę północną, a Podlaska BK – południową. Ruch brygad został wykryty przez nieprzyjaciela i 13 września grupa znalazła się w półokrążeniu. Jedynym ratunkiem było przedostanie się do Puszczy Białowieskiej. Nastąpił podział grup i każda brygada miała się przedostawać samodzielnie. Wieczorem 13 września Suwalska BK maszerowała spod Hodyszewa w kierunku Olszewa. Do północy, mimo trudnych warunków terenowych marsz odbywał się bez przeszkód. Na wschodnim skraju wsi Olszewo natknięto się na placówkę nieprzyjaciela ubezpieczającego postój nocny silnego oddziału pancerno-motorowego, który rozlokowany był tuż za wsią. Żołnierze polscy rozpoczęli atak zaskakując Niemców, którzy początkowo bronili się nieskutecznie. Po opanowaniu paniki, jaka wdarła się w szeregi Wehrmachtu Niemcy przystąpili do obrony przy użyciu czołgów i samochodów pancernych. Natarcie polskich szwadronów zostało zatrzymane. Gen. Podhorski doszedł do wniosku, że do świtu brygada nie zdoła się przebić przez umocnienia nieprzyjaciela i zdecydował się na odwrót w rejon lasów Jośki – Hodyszewo na odpoczynek. Był to koniec ponad pięciogodzinnej nocnej walki oddziałów polskiej kawalerii z niemieckim oddziałem pancernym. Straty po obu stronach były znaczne. Według źródeł Niemcy ponieśli duże straty w sprzęcie i zginęło ok. 100 ich żołnierzy i oficerów. Po stronie polskiej poległo 70 żołnierzy i oficerów, a ponad 100 było rannych. Następnego dnia, 14 września o godzinie 8.00 rano Niemcy w odwecie za poniesione w walce straty spacyfikowali wieś. Palili zabudowania, dobijali rannych żołnierzy polskich, rozstrzeliwali wziętych do niewoli jeńców. W tej bestialskiej i pokazującej prawdziwe oblicze polityki faszystowskiej zginęły w Olszewie 53 osoby cywilne, wśród nich dowiezieni z Pietkowa pracownicy magazynu zbożowego, którzy śmieli okazać radość na widok wiezionych zabitych i rannych Niemców, 30 jeńców, w tym 5 rannych. Zbrodni dokonali żołnierze 206. DP, dowodzonej przez gen. lejt. Hugo Höfla.

Poranne mgły nie pozbawiły nas chęci wymarszu, i tak skoro świt, około 9.00, wyruszyliśmy z Uhowa i Pietkowa, aby spotkać się w Daniłowie i ruszyć dalej, w kierunku Olszewa. Początek wydawał się wręcz idealny, piękne słońce, wyśmienite humory i 16 roześmianych jeźdźców, poczłapało stępem po błocie i strumieniach wody z topniejącego śniegu. Okoliczne pola i dróżki były pozalewane strugami płynącej wody i resztkami niestopionego jeszcze śniegu. Część z naszych kolegów dotarła już dzień wcześniej na miejsce zbiórki, i po wieczornych manewrach strzeleckich, była nieco przygaszona, ale szybko odzyskiwała humory. Konie po zimowym lenistwie nie odzyskały jeszcze pełnej sprawności, jeźdźcy zresztą również , toteż nie forsowaliśmy zbytnio naszych wierzchowców i własnych tyłków. Bo trzeba Wam wiedzieć, że liczba wyklepanych w siodle dupogodzin w okresie letnim, jest o niebo większa niż w tym zimowym. Ale zaczęliśmy już odrabianie zaległości.

Po południu dotarliśmy na docelowe miejsce zbiórki, czyli pod pomnik upamiętniający wydarzenia roku 1939 w Olszewie. Złożyliśmy kwiaty, zapalili symboliczne świeczki i oddaliśmy honory naszym poległym bohaterom.

Skoro było coś dla ducha, to i dla ciała też coś się należało, krótki posiłek, łyk wody i w drogę. No ale nie mogło być tak pięknie do końca, po południu zaczęła się psuć pogoda i po chwili już kropił deszczyk. W sumie to my nie z cukru, więc bardzo się nie przejęliśmy, ale kiedy z drobnego deszczu zaczął się biblijny potop, to już nie było tak zabawnie. Woda wlewała się wszędzie, padało z góry i płynęło w dole. Drogi zamieniły się w płynące strumienie, pobocza i pola w grzęzawisko, w którym brodziły konie. Ale jak przystało na kawalerzystów, deszcz przeganialiśmy śpiewem. Szczególnym talentem wokalnym wykazał się Przemek, co prawda ci mniej muzykalni, twierdzili że śpiew ten przypominał ryk zarzynanego łosia, ale to na pewno z zazdrości. Jak już dobrze przemokliśmy, to pokazała się przed nami długa prosta i błotnista żwirówka, no nic, tylko wysuszyć płaszcze w galopie… Niezapomniane przeżycie, dziki galop w kałużach, błocie i szalonej radości z pędu i wspólnoty z koniem. Niektórym zaczął już doskwierać ból istnienia , na szczęście przed nami pokazywała się już linia mety, nasza kwatera główna w Pietkowie. Jeszcze tylko zadbanie o wierzchowce i mogliśmy w końcu po ośmiu godzinach w siodle i około czterdziestu kilometrach, zasiąść do ciepłego posiłku, przygotowanego przez nieocenionych kolegów z taborów. Niedzielny powrót do własnych kwater był nieco mniej emocjonujący, bo zapanowało przenikliwe zimno i słońce też się gdzieś zapodziało. Ale był to dobry początek sezonu i za to dziękuję Wam koledzy… i Wam drogie koleżanki również. Wiem, drogie gwiazdy, że Wam powinienem podziękować w pierwszej kolejności, ale…, kto się lubi, ten się czubi 

{gallery}galeria/rajd13{/gallery}