Na planie filmu


„Bitwa Warszawska 1920” osnuta na autentycznych wydarzenia sprzed 90 laty opowiada historię miłosną osadzoną w czasie wojny polsko–bolszewickiej. Oczyma głównych bohaterów: Oli (Natasza Urbańska) – tancerki i śpiewaczki warszawskiego teatru kabaretowego – jej brata Jana (Borys Szyc) – poety o lewicowych poglądach, oraz narzeczonego Andrzeja – ułana Wojska Polskiego zobaczymy wielki, dziś już legendarne, polskie zwycięstwo, które uchroniło Polskę i Europę przed zalewem komunizmu.

Za stronę zdjęciową filmu odpowiada Sławomir Idziak, twórca zdjęć m.in. do „Helikoptera w ogniu” i „Podwójnego życia Weroniki”. Zadanie ma tym trudniejsze, że „Bitwa Warszawska” zrealizowana jest w pionierskiej w Polsce technologii trójwymiarowej. W scenach wielkich zmagań polskiego wojska z armią czerwoną wystąpili także przedstawiciele naszego szwadronu. Obecność naszych ułanów w tym filmie zawdzięczamy zaprzyjaźnionemu Mirosławowi Szczubełkowi komendantowi 5 Pułku Ułanów Zasławskich z Ostrołęki.

Nasi koledzy: Dariusz Kozakiewicz na Kaprysie, Zdzisław Pruszyński na Defensorze, Waldemar Halicki na Kadecie i Tomek Baranowski na Chrapce byli obecni na planie filmowym zdjęć kręconych na Zamojszczyźnie – szarże, ucieczki i pogonie kręcono po dwanaście godzin dziennie. Jednak nasi koledzy są szczęśliwi, że brali udział w tym przedsięwzięciu.

Dziś Zdzisław Pruszyński na naszej stronie dzieli się swoimi wspomnieniami z planu zdjęciowego…

Pobudka 4.50 brrrr, twardo na mule, spać się chce bo przecież dopiero się położyliśmy.

Dlaczego chłopaki tak strasznie chrapią ??? Znów będę niewyspany. Ale do roboty, Hofman czeka.   Waldek dosypia jeszcze … Wstajemy, powietrze rześkie i jasno na dworze.

Konie, one są najważniejsze, pojenie, siano, owies. Niech sobie chrupią, przecież przed nami cały dzień … Myjemy się w blaszanej balii i szykujemy osprzęt, sprawdzamy siodła, mundury i broń. Z obozu dowozimy kanapki, po 2 bułeczki na łeb. Wszyscy są wygłodniali, ale na wojnie było gorzej, wojsko często nie jadło przez kilka dni, więc chyba nie mamy co narzekać.

6.30 czyszczenie i siodłanie koni, koce jeszcze wilgotne po wczorajszym dniu. Po 7.00 wyjazd na pola gdzie są kręcone zdjęcia w rejonie Wólki Śniatyckiej. Około 7 km.

Zewsząd przez pola ciągną oddziały kawalerii bolszewickiej lub polskiej. Po kilkanaście lub kilkadziesiąt koni…. Kurcze, jakbym oglądał film. Żołnierze na koniach, mundury broń, ale przygoda, czasami odrywam się od rzeczywistości i zapuszczam myślami w tamte trudne czasy. Wyobrażam sobie, co czuli nasi przodkowie, jak bolały tyłki po tygodniach w siodle, jak burczało w brzuchu z głodu i jak w końcu spoglądali śmierci w oczy.

Około 8.00 jesteśmy na planie. Plac manewrowy, makijaż, pudry, dobrudzanie bolszewickiej swołoczy (no nie mogła być za czysta ) bandaże na łeb itd. … Rozjeżdżamy się na pozycje. Jaką scenę znów dziś zagramy ? Ustawiają nas na rżysku do szarży… OK., będą emocje.  Powiewają czerwone sztandary , 300 koni stoi w gotowości na polu. Cholera, robi wrażenie! Mordy zakazane, sowieckie, brudne i zacięte. A to tylko my. Strażacy roznoszą słomę, budują stogi, podlewają ropą i benzyną. Szykują się kamery, wózki operatorów, wielki wysięgnik z kamerą z szerokim obiektywem (jak on się błyskawicznie obraca i przesuwa… niesamowite) Sprawdzanie wszystkiego po 10 razy, ale cóż, sprzęt jest diabelnie drogi. To pierwszy w Europie pełnometrażowy film w technologii 3D. Amerykanie zażądali 0,5 mln. dol. za wypożyczenie za dobę, na szczęście mamy polskie sławy. Pan Idziak pomógł wydatnie zmniejszyć koszty, mimo to są one ogromne, więc wymaga się od nas perfekcji i … powtórek, powtórek, pow……

Zaczynają płonąć pola, gęsty czarny dym spowija pole walki, kiedy nieco przygaśnie i zrobi się biały i przejrzysty dla kamer, ruszymy. Wodze mocniej w garść, szable na temblaki, do diabła, aby nikt nie dźgnął mnie z tyłu, w takim tłumie i tumulcie wszystko możliwe. W końcu pada rozkaz: do ataku! Ruszamy lekkim kłusem, rozpędzamy konie i nagle… ryk z setek gardeł, uraaaaaaa! Uuuuuu! Auu, allla! – puszczamy konie w galop, ryk, dym, popioły z pogorzelisk i błyski kling w powietrzu. Niesamowite, nierzeczywiste piękne – za linią kamer zaczynamy wyhamowywać konie (nie takie to łatwe, konie nabuzowane jak smoki nie dają się opanować) widzę obok biegnącego konia sąsiada…. bez jeźdźca? Oglądam się do tyłu, żyje, idzie powoli po wypalonym rżysku, zdarza się, nie każdy dociera na grzbiecie. Cofamy się z powrotem na pozycje, było dobrze ale … powtórzymy.

No i tak w kółko. Po południu chwila przerwy, rozkulbaczamy konie i szukamy kawałka wolnego miejsca na popas. Rozbijamy się obozem w małym sadku, siodła na ziemię, broń w kozły, siano dla koni, pojenie i …. chwila przerwy dla siebie, kładziemy się na ziemi, siodło pod głowę, papieros, coś do zwilżenia gardła. Za chwilkę obiad , szybko zjadamy, czyścimy nieco konie i znów siodłanie. Zbiórka, znów plac manewrowy, poprawa makijażu i nowe zadania. Tym razem ćwiczymy odwrót rosyjskiej jazdy, a raczej jej paniczną ucieczkę. Wyjeżdżamy w pełnym galopie zza kadru przed kamery, przerażenie, oglądając się za siebie, ranni, zmęczeni, uciekamy przed pogonią polskich wojsk. Taczanki ostrzeliwują odwrót, słychać terkot maximów. Nasze konie są dzielne  nie zważają na płomienie, dym i wystrzały, zachowują się jakby wojowały całe swoje życie. Wianie z pola walki wychodzi nam rewelacyjnie, reżyser jest zachwycony. My ledwie zatrzymujemy konie. A taczanki, to jest dopiero hardcor. Furmanki na żelaznych kołach z maximem na pace i kilkoma końmi w zaprzęgu. „Popyla” to po ugorze, bruzdach i rżysku tak, że śmierć siada razem na koźle z woźnicą. Tam są dopiero kozaki. Jedna miała 4 konie w zaprzęgu i nikt jej nie mógł doścignąć, ale woźnica … brrrrr, w końcu sam się zgłosił. Jeśli chodzi o taczanki, to cud, że nikt nie odniósł większych obrażeń.

No i wreszcie starcie z polską kawalerią. Ustawiają nas po przeciwnych stronach wzgórza, widzimy jedynie proporczyki na ułańskich lancach . Ruszamy stępa do przodu, próba generalna. Kiedy jesteśmy blisko, miękną kolana po obu stronach,. za chwilę w galopie przemkniemy obok siebie z lancami, szablami i szaleństwem w oczach. W głowie kłębią się myśli… czy nie spłoszą się konie, czy lanca przeciwnika nie zadrży i zboczy nieco …, czy ostra szabla nie wbije się w …, a co tam, krąży adrenalina.

Na myśl przychodzą mi moi przodkowie, oni to przeżyli, nie wszyscy zresztą. Uświadamiam sobie okrucieństwo wojny i nabieram większego szacunku do tamtych ludzi. To się tu przecież wydarzyło, my jesteśmy ich cieniami, potomkami bohaterów. Jestem dumny że jestem Polakiem.

Ruszamy w galopie na siebie. Urrrra, zewsząd ryk, swąd płomieni, mijamy się z kawalerią na grubość strzemienia… I, jest doskonale, kończymy. Uśmiechnięte gęby, nasze i ekipy filmowców. Ostatni dzień na planie, koniec batalii. Jerzy Hofman prosi o zbiórkę. Skupiamy się wokół ekipy. Trudno, bo koni multum, ale robimy ogromny półksiężyc, po prawej kawalerzyści po lewej bolszewia. Pamiątkowe zdjęcia, stoję z Waldkiem tuż za Hofmanem, ciekawe czy poznamy swoje zarośnięte gęby na zdjęciach? Wielkie i ciepłe podziękowania składa nam reżyser przedsięwzięcia – J. Hofman. Jest ogromnie zadowolony z nakręconych scen. I już, kończy się filmowy epizod.

Zbiórka i wymarsz na kwatery, jeszcze 7 kilometrów przed nami. Wracamy zmęczeni, szkoda koni, one dostały niezły wycisk, codziennie po 12 godzin pracy. Jeszcze tylko oddanie honorów przy krzyżu (stoi w polu jako pomnik-mogiła naszych ułanów) kurcze, łza się zakręciła w oku. W drogę. Jest już ciemno kiedy docieramy do koszar. Rytuał codzienny, rozsiodłać, poklepać, siano, pojenie, owies – dziękuję Ci mój wierny towarzyszu. Już tylko kolacja i … nocne Polaków rozmowy.

{gallery}galeria/bitwawar{/gallery}